Dlaczego
socjokreacja?
(cz.2)
Po
co nam centrum?
Wieloletnie
poszukiwania, studia i doświadczenia teatralne, muzyczne,
terapeutyczne oraz pasje poznawcze, wiodące przez wielokulturowy
krajobraz Świata, doprowadziły mnie do miejsca, które zawsze, we
wszystkich kulturach związane było z organizacją, tworzeniem,
powstawaniem czegoś nowego i świeżego. To swoiste centrum
przyjmowało różne postaci: kamienia, góry, pala, drzewa, źródła,
totemu, gwiazdy, magicznego ziela, miasta, władcy, szamana,
bohatera, świątyni, wieży...itd. Przez długie tysiąclecia miało
wartość Sacrum. Potem zaczęło być używane w wymiarze świeckim
i dzisiaj mamy wszelkiego rodzaju centra rozrywki, centra handlowe,
centra władzy i biznesu, medyczne i militarne, centra informacji,
ośrodki we wszelkiej postaci itd. W centrum wydarza się
lub ma wydarzyć coś istotnego, ważnego, odkrywczego. Coś co ma
wywołać dreszcz ekscytacji, wgląd, pobudzić do refleksji,
zaspokoić różne potrzeby, nadać nowy kierunek ludzkim
poszukiwaniom, przypomnieć o czymś ważnym, może zapomnianym,
obudzić, wskazać na tajemnicę, uwznioślić. Dawniej dla małych
społeczności wystarczało jedno centrum. Czy dzisiaj jeszcze tak
jest? Potrzebujemy monocentryzmu czy policentryzmu? Monizmu czy
pluralizmu?
Ludzkość
we wszystkich starych kulturach szanowała wielość i różnorodność
na różne sposoby (np. kulty politeistyczne, astrologia,
mitologie, systemy wiedzy o świecie i człowieku, świadomość wagi
bioróżnorodności w uprawach i poszanowanie dla niej w przyrodzie
itd). Monizm zaznaczył się w nielicznych światopoglądach (np. w
materializmie i spirytualizmie), jednak najmocniej odcisnął swoje
piętno w systemach władzy i monopolistycznych zakusach rozwiniętych
wokół posiadania dóbr, zarządzania nimi oraz ich dystrybucji.
Centrum
organizuje potencjał w wymiarze horyzontalnym jak i też
wertykalnym. W
wymiarze poziomym kumulują się mierniki
ilości
(to co można posiadać, łatwo zmierzyć, czym można zawładnąć,
co można zgromadzić). Natomiast oś pionowa (tak charakterystyczna
dla wyobrażenia i rozumienia idei centrum) reprezentuje jakościowe
wyznaczniki postaw, którym powinniśmy podlegać, rezonować z nimi
aby wartości
mogły znaleźć możliwość zamanifestowania się. I tu znajduje
się epicentrum problemu władzy i posiadania. Nie lubimy i nie
potrafimy pochylać się nad wartościami. Odrzucamy podleganie
wpływom wartości. Wolimy gromadzić i posiadać, bo wtedy coś
zależy od nas, jest nasze i chcemy mieć nad tym władzę.
Urzeczowienie i uprzedmiotowienie to, niestety, wciąż powszechne
sposoby odnoszenia się do wszelkich form istnienia w otaczającym
nas świecie.
W
wymiarze jednostki ludzkiej centrum stało się „ego”.
Egocentryzm to przejaw zatrzymania się w określonym stadium
rozwoju indywidualnego, generujący w wymiarze społecznym swoiste
status quo, uzgodnioną rzeczywistość, pewien układ społeczny,
który uzurpuje sobie najczęściej prawo do jedynie słusznych prawd
i decyzji oraz dyktatu w kwestii tego co jest normą i patologią,
prawdą i nieprawdą, pięknem i brzydotą, dobrem i złem itd. C. G.
Jung nazwał to zjawisko „kolegium belfrów”. Przyjmowało ono i
nadal dziś przyjmuje (w szczególnie wzmożonej formie) bardziej
niebezpieczne formy dyktatu ekonomicznego, któremu podlegamy
właściwie wszyscy. Dwie najbardziej widoczne, a zarazem
przeciwstawne formy uwikłania w ten proces to uniformizm i
atomizacja. Uniformizm daje iluzję przynależności (łatwość
identyfikacyjna), natomiast atomizacja daje złudzenie niezależności
(jestem oddzielny, inny, nie związany).
W
wymiarze zbiorowym przez tysiąclecia triumfy święciły
socjocentryzm (dominacja narodu, społeczności) i etnocentryzm
(dominacja jednej kultury). W zasadzie nie było chyba narodu czy
państwa, które nie myślałyby o sobie w kategoriach „pępka
świata”. Przez cztery ostatnie stulecia zaznaczył swój
ekspansjonistyczny wpływ etnocentryzm europejski pod postacią
kolonializmu, a kulminację socjocentryzmu w minionym stuleciu
mogliśmy obserwować i doświadczać pod postacią komunizmu i
faszyzmu. Tendencje o podobnym charakterze można także od dłuższego
czasu obserwować w polityce amerykańskiej, rosyjskiej oraz
chińskiej choć w nieco innej i zakamuflowanej postaci, co nie
oznacza, że mniej groźnej.
Tak
też powstają monopole dążące do zdominowania przez
uniformizujące modele całych społeczności, by można było
eksploatować, produkować, konsumować, podporządkowywać, rządzić
jak największą liczbą ludzi (bardzo często pod maską
niepowtarzalności i wyjątkowości każdego konsumenta, demokracji
czy też społeczeństwa obywatelskiego). W ostatnich latach można
obserwować je w zaborczych zapędach ponadnarodowych korporacji do
zdominowania świata przez kilku potentatów biotechnologii GMO
(uprawy, hodowla, żywność zmodyfikowane genetycznie, środki
ochrony roślin) oraz pojawiających się zakusach zmonopolizowania
medycyny.
Kiedy
myślimy o całości i zajmujemy się nią musimy brać pod uwagę
złożoność struktury oraz funkcji zjawiska, które nas interesuje.
Czy będzie to organizm, społeczność, organizacja, miasto, państwo
czy świat, żeby ogarnąć to, co w nich się dzieje i umieć
znaleźć się w całej ich złożoności potrzebny jest do tego
jakiś rodzaj inteligencji, wyczucia, wrażliwości, rozumienia,
zaufania, a nawet intuicji. Potrzebna jest chęć współistnienia i
świadomość przynależności do jednego choć wielowymiarowego
świata. Konieczne jest wsłuchanie w harmonię złożonego procesu
istnienia, który tworzył się i organizował przez miliony lat.
Wymaga też kontemplacji czy medytacji rodzących głębszą
refleksję nad kondycją współczesnego człowieka i jego otoczenia.
Nie możemy już sobie pozwalać na bezmyślne, bez zastanowienia i
wglądu, pozbawione współodczuwania działanie. Wielką wagę ma
zagłębienie się w istotę tego kim jesteśmy i tego co nas otacza
oraz wzniesienie się ponad przyziemność partykularnych interesów
pozbawionych kontaktu z głębokimi i wzniosłymi wartościami, bez
dostępu do których niemożliwe staje się organizowanie życia
osobistego, rodzinnego czy społecznego. Trudne będzie znalezienie
właściwych rozwiązań niezbędnych do zadbania o środowisko
naturalne czy nawet adekwatne postawy wobec świata przedmiotów
(nieposzanowanie, bałagan i destrukcja). Pozbawieni istotnych postaw
i wartości nie będziemy w stanie urzeczywistniać we właściwy
sposób takich idei jak demokracja czy społeczeństwo obywatelskie,
a prawda, dobro i piękno pozostaną mitem przypisywanym starożytnym
filozofom greckim.
Myślę,
że nie ma powodu żeby konfliktować te dwa tak ważne sposoby
postrzegania rzeczywistości. Jedność i wielość nie wykluczają
się lecz współistnieją. Gdyby nie dramaty i tragedie nieustannie
dotykające ludzkość na całym świecie, niekończące się pasma
kryzysów, chorób, wojen, biedy, głodu można by stwierdzić, że
truizmem jest wygłaszać takie prawdy. Potrzebujemy,
po prostu, dwóch współdziałających ze sobą postaw. Jedną z
nich jest mądrość,
która wskazuje na to, że wielość jest jednością (żeby zjawiska
indywidualne mogły istnieć muszą współistnieć). Drugą zaś
jest współczucie,
mówiące, że jedność jest wielością (niezbywalna umiejętność
rozpoznania indywiduum w uniwersum i empatyczny stosunek do niego).
Policentryczność
wynika z faktu nieistnienia w świecie manifestacji jednej formy czy
funkcji a nawet sceny, która byłaby jedynym punktem odniesienia dla
wszystkiego i wszystkich.Jawi
się ona w wielości indywiduów, wzorów i form istnienia oraz scen
i wymiarów, gdzie toczy się proces gromadzenia i wymiany zwany
Życiem.
To wyraz wielu punktów odniesienia i oddziaływania, interakcji
pomiędzy wszystkimi i wszystkim. Życie żeby istnieć musi być
indywidualne, różnorodne (bioróżnorodne, psychoróżnorodne,
socjoróżnorodne). Stąd też wielkie znaczenie polifonii, polityki,
politechniki, miasta jako polis, ale też indywidualizm, egalitaryzm,
pluralizm,.
Parafrazując
słynną sentencję Winstona Churchilla możemy powiedzieć, że
żyjemy w czasach gdzie
nigdy tak wiele nie zależało od tak wielu.
Bogdan
Oś
www.socjokreacja.org