5 M&M-sów, czyli moich ulubionych książek o mieście i mieszkalnictwie (cz. 1)

Opublikowane przez: COHOTO, 7 lat temu,  597

W Warszawie powstaje biblioteka z książkami o tematyce miejskiej. Jest to pierwsza tego rodzaju inicjatywa w Polsce, a jej pomysłodawcy zbierają właśnie propozycje tytułów książek, które powinny znaleźć się w bibliotece. Lista propozycji zostanie zamknięta 15 maja, a następnie 100 pozycji z listy zostanie zakupionych przez sponsorów. Każdy może zgłosić do 5 propozycji za pośrednictwem profilu Biblioteki Miejskiej na Facebooku lub drogą mailową (ksiazki@marzycieleirzemieslnicy.pl).

Jakie tytuły powinny się moim zdaniem znaleźć w Bibliotece Miejskiej? Oczywiście nie mogę nie zaproponować książek, które podejmują temat nie tylko miasta, lecz także i mieszkalnictwa:

  1. Charles Montgomery, „Miasto szczęśliwe. Jak zmienić nasze życie, zmieniając nasze miasta” – za ujęcie kwestii mieszkalnictwa w kontekście ludzkich potrzeb i pokazanie, że ludzie chcą mieszkać tak, by realizować z jednej strony potrzebę kontaktów z innymi, a z drugiej potrzebę prywatności.
  2. Magdalena Łukasiuk i Marcin Jewdokimow, „Niedom. Socjologiczna monografia mieszkań migracyjnych” – za złożoną analizę sytuacji wielu mieszkańców polskich miast, którym brakuje prywatności, bo dzielą mieszkania ze współlokatorami.
  3. Eric Klinenberg, „Going Solo: The Extraordinary Rise and Surprising Appeal of Living Alone” – za przyjrzenie się ludziom Zachodu, którzy coraz chętniej mieszkają w pojedynkę, i pokazanie, że trend ten nie tylko nie świadczy o coraz większym osamotnieniu mieszkańców miast, lecz wręcz może sprzyjać wzmacnianiu społeczności lokalnych.
  4. id22, „Institute for Creative Sustainability, „CoHousing Cultures Handbook for self-organized, community-oriented and sustainable living” – za zebranie przykładów dziewięciu interesujących cohousingów i przedstawienie tego modelu zamieszkiwania jako odpowiedzi na wyzwania, przed którymi stoją współczesne miasta.
  5. Dee Williams, „The Big Tiny: A Built-It-Myself Memoir” – za fascynującą opowieść o budowie mikrodomu w środku miasta i zburzenie stereotypu, wedle którego mikrodomy są dziełem samotników chcących się odizolować od innych.

Wszystkie wymienione książki uwielbiam, więc nie mogę się powstrzymać przed wygłoszeniem na ich cześć dłuższych laudacji (uwaga: tylko dla wytrwałych czytelników ;).

1. Charles Montgomery, „Miasto szczęśliwe. Jak zmienić nasze życie, zmieniając nasze miasta”

Książka jest tak fascynująca, że nie dziwi mnie następujący komentarz Filipa Springera we wstępie do jej polskiego wydania: „przeczytanie tej książki zakończone pisemnym i ustnym egzaminem z jej treści powinno być ustawowym obowiązkiem każdego polskiego urzędnika mającego jakikolwiek wpływ na kształt miasta”. Montgomery wyróżnia się na tle innych pisarzy podejmujących tematykę miejską, ponieważ najbardziej interesuje go człowiek i to, co wpływa na jego szczęście. W kolejnych rozdziałach analizuje kształt miasta z perspektywy ludzkich potrzeb i sposobów postępowania.

O mieszkalnictwie Montgomery pisze w rozdziale „Jak być bliżej”. Podkreśla tam, że największą wartością związaną z życiem w mieście jest możliwość budowania i umacniania więzi z przyjaciółmi, członkami rodziny i nieznajomymi. Jego spojrzenie na kwestię kontaktów międzyludzkich nie jest jednak naiwne – zauważa, że nadmierna bliskość z innymi może przytłaczać i powodować znużenie ciągłym byciem w tłumie. Potrzebie bliskości przeciwstawia więc potrzebę wycofywania się co jakiś czas do spokojnej przestrzeni. Te dwie potrzeby są dla niego punktem wyjścia do niezwykle ciekawego wywodu, w którym omawia kwestie tak pozornie niezwiązane jak miejskie ogrodnictwo, dostęp do widoku na tereny zielone, mieszkalnictwo socjalne i cohousing. Wszystkie te tematy podejmuje w odniesieniu do badań psychologicznych, z których wynika, że człowiek z jednej strony chce mieć poczucie, że kontroluje intensywność swoich interakcji z innymi (czyli może unikać niechcianych kontaktów lub łatwo się z nich wycofywać), a z drugiej potrzebuje towarzystwa ludzi, „którzy nie są do końca przyjaciółmi, ale też nie są do końca nieznajomymi”, np. sąsiadów czy osób regularnie widywanych na ulicy. Na potwierdzenie tezy o wartości takich luźnych kontaktów Montgomery przytacza wyniki rozmaitych badań, np. analizy Johna Helliwella, który stwierdził korelację poczucia przynależności, zaufania do innych i satysfakcji z życia:

Ludzie, którzy mówią, że przynależą do swojej społeczności, są szczęśliwsi niż ci, którzy nie przynależą. A ludzie, którzy ufają swoim sąsiadom, mają większe poczucie takiej przynależności. A poczucie przynależności jest związane z interakcjami społecznymi. A niezobowiązujące interakcje są równie istotne dla poczucia przynależności i zaufania do innych jak kontakt z rodziną i przyjaciółmi.

W odniesieniu do tych badań pojawia się myśl, że nie należy planować miast w taki sposób, by promowały życie w obrębie rodziny kosztem innego rodzaju relacji. Zamiast domków na przedmieściach Montgomery chwali więc rozsądne zagęszczanie zabudowy w centrach miast, tak by ludzie mogli tworzyć lokalne społeczności, a jednocześnie mieli odpowiednio dużo przestrzeni prywatnej. Jako godny naśladowania przykład podaje politykę miejską w rodzinnym Vancouver, gdzie zezwolono na budowę domków w miejsce garaży, które stoją na tyłach istniejących już domów. Dzięki nowym domkom zabudowa się zagęszcza, ale nie powoduje to przeludnienia. Właściciele starych domów nie czują się przytłoczeni nowym sąsiedztwem, ponieważ „mogą udostępniać domki krewnym lub najemcom, zachowując wobec nich komfortowy dystans”.

2. Magdalena Łukasiuk i Marcin Jewdokimow: „Niedom. Socjologiczna monografia mieszkań migracyjnych”

Nie wszyscy mogą zachowywać komfortowy dystans wobec sąsiadów i cieszyć się odpowiednią ilością przestrzeni prywatnej. W miastach, które nie promują zagęszczania zabudowy centrów, mieszkań jest często o wiele mniej niż zainteresowanych nimi najemców. Duży popyt winduje ceny, przez co mało kogo stać na wynajmowanie mieszkania w pojedynkę. Wiele osób decyduje się dzielić koszty najmu ze współlokatorami, tworząc nową formę zamieszkiwania, którą Magdalena Łukasiuk i Marcin Jewdokimow określają jako „mieszkanie migracyjne”. Według ich definicji „w mieszkaniu migracyjnym mieszkają zazwyczaj równoprawni współlokatorzy, zajmując po 1, 2 czy nawet 3 osoby poszczególne pokoje, prowadząc mniej czy bardziej wspólne życie (gospodarcze, towarzyskie…) i dzieląc się obowiązkami związanymi z utrzymaniem mieszkania”. Zwykle takie mieszkanie określa się w Polsce jako „studenckie”, ale tak naprawdę nie ma dla niego trafnej nazwy. Łukasiuk i Jewdokimow proponują „mieszkanie migracyjne”, ponieważ sami koncentrują się na migrantach – młodych ludziach, którzy stosunkowo niedawno przeprowadzili się do Warszawy i Dublina.

Choć książka ma charakter naukowy, powinien do niej zajrzeć każdy, kogo ciekawią warunki, w których mieszka wielu młodych Polaków. W „Niedomie” można znaleźć mnóstwo zdjęć pokazujących, jak w mieszkaniach migracyjnych gospodaruje się przestrzenią i organizuje współzamieszkiwanie. Zdjęciom towarzyszą liczne cytaty z wywiadów, które autorzy przeprowadzili, by ustalić, czy w mieszkaniu migracyjnym można poczuć się jak w domu. Większość wypowiedzi wskazuje na to, że nie, bo mieszkańcy wzbraniają się nawet przed nazwaniem współdzielonego mieszkania domem:

Nie mam dobrego określenia miejsca zamieszkiwania mojego tutaj. Zawsze dom, jako swój dom traktuję tam dom na wsi. Tutaj natomiast jest tylko mieszkanie, które wynajmuję. Tak bym to określił: mieszkanie, które wynajmuję; pokój, który wynajmuję. I zawsze traktowałem i traktuję to jako mieszkanie tymczasowe.

Łukasik i Jewdokimow podkreślają, że życie w mieszkaniu migracyjnym cechuje się poczuciem „tymczasowości i przelotności”, co istotnie różni je od zamieszkiwania w tradycyjnym domu rodzinnym, który ma „stanowić azyl, przestrzeń realizacji prywatności rodziny, nawet twierdzę izolującą od sfery publicznej i od nieprzewidywalnej zewnętrzności”. Dla określenia mieszkania migracyjnego proponują więc ciekawą kategorię „niedomu”. „Niedom” definiują nie jako proste zaprzeczenie idei domu, ale jako mieszankę, w której występują zarówno elementy przeniesione z domu, jak i elementy odwrócone czy zredefiniowane. Złożony sposób postrzegania mieszkania migracyjnego pozwala im uniknąć schematu: dobry dom kontra zły niedom. Zauważają, że pewne aspekty zamieszkiwania w niedomu mogą być dla mieszkańców cenne. Piszą o wsparciu emocjonalnym, logistycznym czy organizacyjnym, na które mogą liczyć osoby dzielące mieszkanie z zaprzyjaźnionymi współlokatorami. Z ich wywiadów wynika jednak jasno, że nawet najlepsi współlokatorzy rzadko kiedy bywają powodem do zamieszkania w niedomu – podstawowa motywacja to bowiem brak lub chęć zaoszczędzenia pieniędzy: „dołączenie tej formacji mieszkaniowej do dominującego uniwersum znaczeń skoncentrowanych wokół domu odbyć się może jedynie, by nie naruszyć idei domu, drogą uzasadnienia ekonomicznego”.

Badacze przyznają, że większość Polaków jest przywiązana do tradycyjnego rozumienia idei domu, a tym samym uważa, że „ludzie mieszkają w mieszkaniach migracyjnych, bo ich nie stać na własne”. Co ciekawe jednak, w książce pojawiają się również wypowiedzi osób, dla których tradycyjnie pojmowany dom jest nie schronieniem, lecz źródłem opresji. Jedna z nich mówi: „Mój dom ograniczałby moją wolność; najlepiej czuję się w przestrzeni hotelowej”, inna twierdzi: „Mój dom jest we mnie. Gdzie ja jestem, tam jest mój dom”. Osoby te wydają się zadowolone z dzielenia mieszkań ze współlokatorami, ale czy rzeczywiście pole ich wyboru ogranicza się do zamieszkiwania w tradycyjnie pojmowanym domu lub do przebywania w niestabilnej przestrzeni niedomu? Taka alternatywa wyłania się z książki Łukasiuk i Jewdokimowa, którzy twierdzą:

Treści idei domu stanowią w tym wypadku takie właśnie ograniczenia autonomii jednostki poprzez narzucenie normatywnych restrykcji: trzeba mieszkać rodzinnie, dom równa się rodzina, rodzina to kobieta i mężczyzna plus dzieci, kobieta zajmuje się domem…

Czy dom naprawdę równa się rodzina? Czy osobom pozbawionym rodzin nie pozostaje nic, jak tylko dzielić przestrzeń w mieszkaniach, których nie są w stanie nazywać domem? Czy nie istnieje trzecia droga? Nie potrafię nie zadawać sobie tych pytań, kiedy myślę o mieszkaniach migracyjnych, których pełno jest w polskich miastach. Odpowiedzi na moje wątpliwości znajduję w kolejnej książce socjologicznej: „Going Solo: The Extraordinary Rise and Surprising Appeal of Living Alone”. Ale o niej więcej w drugiej części posta…


Źródło: Krystyna Szurmańska, blog Mieszkać inaczej.


Komentarze: